środa, 22 grudnia 2010

sobota, 11 grudnia 2010

PLUS MINUS


gwiazdko
migocząca złotą broszką
na granacie nieba

ty tam a ja tu
pomiędzy nami przestrzeń
mierzona w latach świetlnych

pamięć utrwala blask
niezauważalną chwilą
może już nie istniejesz

podobnie jak ja dla ciebie
chociaż myśli wciąż podążają
ku nieskończoności

poniedziałek, 6 grudnia 2010

KTO WIERZY W CUDA



Święty Mikołaj z piernika
głowę lukrowaną czapką ozdobił
podszedł do okna jakby trochę utykał
ciepłe buty na nogi włożył

strzepnął z ramion cukier puder
a może był to pierwszy śnieg
gwizdnął przeciągle podskoczył na próbę
w zamarzniętej szybie zmarszczył brew

i z parapetu lekko jak gęsie piórko
wskoczył między worki do srebrnych sań
ślady na śniegu pozostały za furtką
tam gdzie renifery czekały nań

przecieram oczy jeszcze nie wierzę
zaprzęg wesoło wśród gwiazd pomyka
w kuchni zostały puste talerze
po wigilijnych ciastkach z piernika

CZAS ROZSTANIA

bólu mój
smutku wszechobecny
kolczastymi łodygami rani bukiet róż

szeptem powtarzam słowa miłości
ciche zaklęcia kochanków
ukryte wśród upojnej woni

karmin ust z pąsem kwiatów się zlewa
w jedną gamę kolorów rozcieńczoną łzami
bez granic bez wstydu

wiatr szelestem liści
otula wygłusza
dyskretnie wtóruje porywom serca

mały wóz przybity do nieba
odjeżdża tuż za tym wielkim
złote nity dyszla wskazują polaris

niedziela, 28 listopada 2010

BEZKRESY



słońce gaśnie gdzieś za plecami
ciepłym promieniem
poklepuje po ramieniu

coś się kończy
coś zaczyna
zwykła rzecz

wskazówka cienia
wyznacza inny kurs
wydłuża się w stronę widnokręgu

przede mną pola lawendy
wezbrane wzburzoną falą fioletu
na wiotkich łodyżkach przypływy i odpływy

w niezdecydowaniu
musi być jakiś sens
stoję na brzegu

to nieprawda
że sztormowym wichrom bliżej
do love end owych pól

wtorek, 16 listopada 2010

DEPRESSO CAFE



sentymentalnie...

niedzisiejszo niepopularnie
na przekór trendom
inaczej tak pod wiatr
z uczuć potęgą

sentymentalnie...

tak staroświecko że nawet dziecko
powie ci
już nie liczą się łzy
śmieszne i tanie

serce jak kamień....

tylko to mówią usta
a wewnątrz pustka
idealnie tak realnie
aż po krzyk

sentymentalnie...

sobota, 6 listopada 2010

POŚPIESZNYM DO KRAKOWA


Spakowałam do torby koszulę i buty,
babciny kłębek wełny, metalowe druty.
Babcia dziergała na nich fantastyczne swetry,
rękawiczki na zimę i pasiaste getry.
Chodziłyśmy do szkoły z podniesioną głową,
otuloną w czapeczkę z pomponem, zimową.

Pamiętam rudą sąsiadkę z trzeciego piętra.
Wyglądała przez okno i paliła skręta
(papierosy były wtedy tylko na kartki),
we włosy wplatała takie śmieszne kokardki.

Pociąg do Krakowa odjechał punktualnie.
W przedziale parę osób, całkiem normalnie.
W narożniku chłopak przytulony do szyby,
podobny do Karola, który wpadł w pokrzywy.

Biedak bose miał stopy, więc go piekło srodze.
Krzyczał w niebogłosy, skakał na jednej nodze,
machał rękami tak, jakby osy odganiał.
Zlitowała się nad nim koleżanka Hania.
Z pokrzyw wyprowadziła, trzymając za szyję,
szeptała mu do ucha, że przecież przeżyje.
Z tego szeptania wyszła potem niezła draka:
okrzyknęli wszyscy, że Hania ma chłopaka.
Spisaliśmy ten fakt w obozowym dzienniku,
a Hania i Karol wzięli ślub w październiku.
Teraz do nich jadę pociągiem do Krakowa.
Z tyłu została jakaś stacja kolejowa.

Do przedziału wszedł starszy jegomość z walizką.
Z ręki wypadł kapelusz , więc schylił się nisko.
Kiedy pociąg przyspieszył, stracił równowagę,
próbował mimo wszystko zachować powagę.
Oparł się o kolana zupełnie przypadkiem
i to go uchroniło przed nagłym upadkiem.
Poczerwieniał na twarzy, przepraszał serdecznie,
usiadł obok i zamknął oczy ostatecznie,
żeby nie widzieć tego, co wokół się dzieje.
Kątem oka dostrzegłam, że chłopak się śmieje.
Panna z naprzeciwka również stroiła miny,
ruszając stopami, na których baleriny
wyjątkowego różu raziły odcieniem,
zwłaszcza z zielenią sukni kiepskim zestawieniem.

Przypomniało mi to nieco inne zdarzenie,
gdy w studenckich czasach każdy figiel był w cenie.
Na urodzinowym stole stał ogromny tort.
Przesłodka ohyda w kolorach wściekłych jak czort.
Na środku lukrowane usta i litery:
„życzę byś się nie starzał do jasnej cholery”.

Do przedziału wszedł konduktor, sprawdzał bilety.
Jakoś nie mogłam swojego znaleźć, niestety.
Zapłaciłam karę i już smętna, jak sowa,
po paru godzinach dotarłam do Krakowa

niedziela, 31 października 2010

UCIECZKA W SEN



posłuchaj zawodzenia wiatru wśród gałęzi
listopadową porą tam gdzie znicze płoną
szemranej deszczowymi łzami opowieści
pod granatowej nocy dyskretną zasłoną

odchodziła kiedy już nic nie pozostało
pod brzemieniem losu załamując ramiona
chociaż serce w piersi jeszcze kołatało
w głowie kiełkowała myśl okrutna szalona

jak liść jesienny co barwę traci powoli
najpierw żółcienie potem brązy preferując
aż po bezbarwność przezroczystej aureoli
nabrzmiałej żylastymi nerwami pod skórą

co jeszcze tętnią życiodajnymi sokami
chociaż coraz leniwiej i bardziej ospale
tak przytulona do mchu pomiędzy brzozami
umierała samotnie pod gęstej mgły szalem

dziś krótkie epitafium na nagrobnej płycie
osiem liter wyrytych w owalnym kamieniu
z trzech sióstr jako ostatnia zakończyła życie
ta co do końca niosła nadzieję w imieniu

wtorek, 26 października 2010

ZA KULISAMI DNIA

podzieliła włosy na trzy pasma
z subiektywnym przekonaniem
że po równo rozkłada atrybuty czasu

przeszłość teraźniejszość przyszłość
zaplatała starannie
dbając o szczegóły

najpierw z prawej na lewą

dziecięca beztroska
znajdowała wytchnienie w uśmiechniętym
spokojnym śnie

potem z lewej na prawą

w lustrze podkrążone oczy
przyglądają się zmęczonej twarzy
i nie poznają

z prawej na lewą

nie będzie obiadu
a pelargonie uschną w doniczkach
gdy zabraknie

młodość odeszła tak szybko
pierwszy pocałunek wciąż rozkwita w sercu
jeszcze tyle planów czy wystarczy dni

kolejny splot


parę włosów pozostało w garści
nie wiadomo z którego pasma
niepokoju nie uda się wymierzyć

wczoraj nie musiała udawać
dzisiaj zaplata drżącymi palcami
jutra nie będzie pamiętać

z lewej na prawą raz jeszcze

poprawiła przewiązała różową wstążeczką
wyprostowała się w pełnej gotowości
odcięła nożycami tuż przy skórze

sobota, 23 października 2010

WĘGLARKA



wyciągnęła ręce nad węglową kuchnią
czarne bryły żarzyły się ogniem
wśród korony płomieni
przyjemnie rozgrzewały skostniałe palce

od czegoś trzeba było zacząć
nawet kiedy w okna sypnął pierwszy śnieg
pod progiem zakopała węgielny kamień
podwalinę pod stabilny dom

święcie wierzyła w magiczną moc
zrodzonego przez matkę ziemię
wydobytego górniczym trudem
będzie dobrze powtarzała z wiarą

będzie dobrze szeptała z nadzieją
intensywnie wpatrując się
w tę ukochaną sól ziemi
czarną jak węgle jej oczu

wtorek, 12 października 2010

POSŁANIEC WIATRU



zakładam zbroję z kolczastych łupin
nie przytulę do serca jesiennych liści
niech brązowieją żółkną
albo czerwienieją ze złości
niech przemijają
jak krzyk dzikich gęsi

nie będę szukał klucza
za długo mieszkałem z wiatrem

słomianym źdźbłom tak niewiele potrzeba
lżej przylgnąć do ziemi
ugasić pragnienie z kałuży
napęcznieć albo rozkruszyć się w nicość
pod niezdarnym butem
absurdalnie kolorowo

sobota, 9 października 2010

WYSOKI SĄDZIE



na półmisku z bukietem niezapominajek
leżał półkrwisty stek wśród sadzonych jajek

pod stołem kot siedział dziwnie cicho
o czym myślał jedno tylko wie licho

może nawet spał kocim snem
koty czasem mylą noc z dniem

dzwonek u drzwi odwrócił historii bieg
z półmiska niespodziewanie zniknął stek

i proszę mi wierzyć że gdyby nie ten młotek
nadal by siedział pod stołem kotek

środa, 6 października 2010

NATURALNE ZESTAWIENIE



słonecznikowe pola
do złudzenia przypominają
połacie ziemi porośniętej rzepakiem

z daleka jednakowe
żółte prostokąty lub kwadraty
pośród zieleni

z bliska niepodobne
jedne groniaste drugie piegowate
kierują się w stronę jaśniejszego

poszukuję granicy kontrastu
w lustrzanym efekcie
odwrócenia podstawowych kolorów

nieba nad słonecznikami
i chabrów pod słońcem

niedziela, 3 października 2010

KIEDY WIATR ZAWIEJE RAZ JESZCZE



złota jesień pustoszeją drzewa
liśćmi utkane barwne kobierce
i coraz ciszej ptak w parku śpiewa
z kolczastych łupin na trawie serce

słońce promienie we włosy wplata
ażur pajęczyn zasłania róże
wiatr babie lato zręcznie zamiata
żurawie kluczem żegnają w górze

w kałużach tańczą maleńkie krople
deszczu co spacer nagle zakłócił
pod parasolem jednak nie zmoknie
pomysł co w wiersz się nowy obrócił

niedziela, 19 września 2010

W OBJĘCIACH



inspirowane tematem książki "Wilki w ścianach" Neila Gaimana

kosmate łapy przesuwają się wzdłuż ściany
w miarę jak napęczniały księżyc
wygląda zza chmur

coraz bliżej
szeroko otwartych oczu i łomotu serca
dostrojonego do tykania zegara

szczeble łóżeczka
zbyt rzadkie zbyt słabe
by zatrzymać osłonić ukryć

a wilki za oknem
wilkołakom obiad szykują
skowycząc

n-i-e w-c-h-o-d-ź-c-i-e

drzwi coraz szerzej
podchodzi do gardła porywa unosi
coś ktoś głos czyjś jak miód

śpij kochanie
to wiatr gruszą kołysze
panną młodą kwiecistą

gałązkami w okno stuka
księżyc zagląda pełnią
serdecznego uśmiechu

czwartek, 9 września 2010

NIBY NIC


właściwie nic się nie stało
gołąb jak dawniej wydziobuje ziarno z ręki
stary Jan czyta gazetę paląc fajkę
od lat twierdzi że papierosy zabijają

właściwie nic się nie stało
w piekarni ciepły chleb w kolejce ludzie
wyłuskują z portmonetki drobne na zakupy
zamieniają parę grzecznościowych słów przy wyjściu

właściwie nic się nie stało
serce bije jak wczoraj rytm zatokowy w normie
żebrak pod kościołem w tym samym ubraniu
rzucam parę groszy które i tak nie wykupią od śmierci

wtorek, 7 września 2010

SEN W WANNIE



Moje ciało, to piana
Tak, jak ciało bogini.
Cała jestem skąpana
W jednej szklance martini.
W cytrynkowej wodzie
Spoczywa me ciało.
Tyle piany ubyło,
A tyle zostało.
Błogie ciepło przenika
I serce, i ręce.
Coraz więcej cytrynek
W lazurowej łazience.
Zamykam oczy i samolotem
Lecę do Neapolu, a potem,
Na statku „Colombo”,
Płynę na Czarny Ląd:
Do Ghany, do Kongo.
Stamtąd, przez Kraj Kwitnącej Wiśni,
Do celu podróży. Do USA.
Tam otrzymuję bilety dwa
Na bal sylwestrowy, co może się przyśnić.
I wreszcie spotykam ciebie.
Otaczasz mnie ramieniem
I czuję jednym westchnieniem,
Że jestem w siódmym niebie.
Zajeżdżamy powozem na bal.
Otulona w śnieżnobiały szal,
Po schodach wchodzę na salę.
Przy tobie nie boję się wcale
Tych spojrzeń, szeptów, kreacji...
Siadamy przy stole do kolacji.
Za chwilę kelner w smokingu
Poda wykwintne potrawy,
Wniesie pierwsze napoje.
/Jednak trochę się boję?/,
Będzie życzył udanej zabawy.
Później, na dancingu,
Wśród setek ludzi, setek gwiazd,
Nie będzie nikogo, oprócz nas.
Na spacerze w nocy
Istnieć będą tylko twoje oczy,
Twój głos, słowa, usta.
Nie, ta noc nie będzie pusta!
Prosisz mnie do walca.
Wstaję i na palcach
Wiruję a ze mną świat cały.
Za światem wiatr tańczy walca.
Po rocku i twistach
Zanurzamy wargi w kieliszkach.
I nagle zimno. Prysnął czar.
Znikli goście, zniknął bar.
Z butelki obok wylał się trunek.
Gestem przesłałeś mi pocałunek.
Ktoś do martini mi wrzucił lód!
Otwieram oczy. To wody chłód...

czwartek, 26 sierpnia 2010

ODA DO ŚRODY



kartki z kalendarza
w pastelowych barwach
od śnieżnej bieli po wyblakłe żółcienie
zatrzymują czas
w regularnych prostokątach wiotkich kartoników
z wyraźnie wypisaną pogrubionym drukiem
nazwą dnia tygodnia

błądzi wzrok
w zależności od dystansu
odczytuje w zmiennych ostrościach

o środo ty moja dzisiejsza
od wczesnego świtu
aż po poczerniały zmierzch
w samym centrum siedmiodniowego interwału
ile w tobie niezmierzonych możliwości
kalkulacji poczynionych wcześniej planów
poszukiwań lepszych rozwiązań

ile nowych marzeń i nadziei na spełnienie
w komfortowym przekonaniu
że to jeszcze nie koniec
i wszystko zdarzyć się może
niezależnie od tego
czy słonecznym blaskiem
czy deszczem powitasz

ze stoickim spokojem
ufnie zanurzam się w kolejne minuty
wierna arystotelesowskiej teorii
złotego środka

sobota, 14 sierpnia 2010

NAGA PRAWDA

krzyczeli że jest goła
bezwstydnie obnażona
ladacznica i zgorszenie świata

nie dla niej okładka vogue
zbyt wiele rubensowskich krągłości
dzisiejsze modelki muszą przecież być szczupłe

i chyba za stara pomarszczone ma czoło
na prawym ramieniu bliznę
po źle zagojonej ranie

pospolita wcale nie piękna
wręcz koszmarna bez sukienki od diora
i butów versace

a ona bosymi stopami
twardo stanęła na zimnym kamieniu
głowę dumnie podniosła do góry

oto ja tu i teraz
bez koronek pereł i złota
wasza prawda

przecząco pokręcili głowami
nie taką chcieli
nie taką chcieli mieć ją dla siebie

poniedziałek, 9 sierpnia 2010

PROCENTY ROZŁOŻONE


kręci się
w głowie karuzela
kolorowy motyl goni
rudawego lwa

niebieski słoń
zakreśla trąbą kolejne koło
fortuny czy jej braku
w zależności od uniesienia

wirują filiżanki
upstrzone różowymi sercami
bez fusów po herbacie czy kawie
zamiast nich spoczywam bezwładnie

ja
na dnie

środa, 4 sierpnia 2010

KOMPOZYCJA


biedronka
uroniła łzę nad biedą
chociaż pewnie biedronki
nie ronią łez

czarne myśli
przykleiła kropkami do sukni
wyglądały weselej
na czerwonym tle

rozpostarła skrzydła
i całkiem kolorowo
sfrunęła na zielone źdźbło

taki obraz zobaczyła mrówka
nad słonecznikami niebo
w oczach szkło

sobota, 17 lipca 2010

MIESIĄC INNY NIŻ WSZYSTKIE


lipiec ma smak lepkiego miodu
zlewanego w pasiekach
z plastrów wosku do szklanego słoja

zapach lipowych kwiatów
kołyszących się pod ciężarem
brzęczących basem pszczół

dotyk splecionych rąk rytm pulsujących serc
ja Małgorzata biorę sobie ciebie...
ja Adam... ślubuję ci....


lipiec ma barwę promieni słońca
muskających złote obrączki
i bezchmurnego nieba w szczęśliwych oczach

weselnym marszem
opowiada o miłości
ciepło tak

niedziela, 11 lipca 2010

SKŁADANKA ŚLUBNA


podaj rękę
od dzisiaj już razem
pobiegniemy przez życie

od wczesnego poranka
przez dzień cały wieczór noc
i aż po świt

w kalendarzu
zapiszemy własne kartki
przez kolejny miesiąc potem rok

wspólne lata
w bukiet życia ułożymy
niechaj kwitnie i pięknieje w każdy czas

i niech miłość
co złączyła nas w tej chwili
całe życie równie mocno łączy nas

czwartek, 8 lipca 2010

ROZTERKI ETYMOLOGA


ja pożeracz słów
rozgryzam wolność
smakuję kęsami
wolno a mimo to
ością w gardle utkwiła

myślałem bez granic
lepiej mi będzie
bez zasad i norm
gdzie mogę wszystko
zawsze ja i moje

myliłem się bo inni
myśleli tak samo
więc teraz pytam
po co ta wolność
gdy znowu chaos

wtorek, 6 lipca 2010

DOTYK



świat ukrył się w ciemnościach zbyt wcześnie
nie zdążyła poznać łąki
pełnej chabrów i rumianku

wyciągała niepewnie ręce
starając się dotknąć rzeczywistości
abstrakcyjnej i konkretnej zarazem

dłonie stawały się najważniejsze
rozpoznawały kształty
błądząc po ostrościach i wypukłościach

najbardziej zachwycały kwiaty
palcami rozgarniała miękkie pełne wilgoci płatki
przytulała do ciekawej nowych doznań twarzy

delikatnie muskały wtedy nozdrza drażniły usta
chłodziły rozpalone czoło
czuła je całą sobą i to było miłe

zupełnie jak w książce pisanej braillem
której zakończenia rozmytego przez falę
nie przeczyta nigdy

niedziela, 13 czerwca 2010

PRYZMATY MYŚLI IV


posłuchaj moja mała babette
to okręty wpływające do portu
syrenami witają stały ląd

powracają z dalekiej podróży
aby rzucić cumy
bezpiecznie kołysać się na falach
do następnego rejsu

może odpłyną już jutro

pewnie nie raz
przemierzą niespokojne wody
nie jedną przetrzymają burzę
gdy zabłądzą
wyznaczą nowy kurs

najważniejsze
aby miały dokąd wracać

piątek, 4 czerwca 2010

WIOSENNA WARIACJA NA 3/4


- dla Danieli Polasik
inspirowany jej wierszem
pt. "Z wiolinowym kluczem"


z wiolinowym kluczem w kieszeni
pośród świerków żarnowców i bzu
w gęstwinie wiosennej zieleni
biegnie drogą aż braknie jej tchu

poły płaszcza fruną na wietrze
rozpostarte jak ptasie skrzydła
wonią kwiatów nęci powietrze
cieszą oczy liście parzydła

raz pod górę raz w dół za drogą
pod butami żołędziowy grad
pająki zrozumieć nie mogą
skąd na nie deszcz lila płatków spadł

MOŻNA I TAK

W wygodnym fotelu
jak w zwinnym canoe
płyniesz wraz z nurtem Amazonki
w meandrach myśli tropikalny las
anakonda połyka krokodyla
nie potrzebujesz aż tak wiele
może tylko paluszki i keks.

Na południu Afryka
Sahara sypnęła piachem w oczy
nie pomogą pustynne róże
sucho w gardle i tylko w oazach
daktylowe palmy kłaniają się
tamaryszkom fatamorgana
mineralna pod ręką jak dobrze.

Parę kartek na wschód
chiński mur można ominąć
gorzej z Himalajami i Żółtą Rzeką
stożki wulkanów wznoszą się
wysoko nad ryżowe pola
feng – shui i chińskie pałeczki
sprzyjają medytacji przy herbacie.

Daleko do polarnego koła
psie zaprzęgi bez rozkładu jazdy
gdzie Antarktyda a gdzie Arktyka
na skróty przez spis treści wracasz
topnieją kostki lodu w centrum
gdzieś pomiędzy biegunami
bujanego fotela.

wtorek, 1 czerwca 2010

ZAWODY


Poszybowały latawce wysoko
nad dachy domów i korony drzew
na spotkanie pierzastym obłokom
na powitanie rozkrzyczanych mew.

Dziecięcymi rękami trzymane
kreślą w niebie elipsy i koła
czasem wiatrem w połowie złamane
lecą wprost na podniesione czoła.

Hej latawce sunące w przestworzach
jak tam z góry wyglądają dzieci
w lekkiej bryzie wiejącej od morza
kiedy słońce ich twarze oświeci.

sobota, 29 maja 2010

PEŁNIA


w smudze księżycowej poświaty
opadam cieniem na trawę

unoszę ręce
jakbym chciała przepłynąć
na drugi brzeg

kołysz mnie zielona falo
ku przystani bezpiecznej
prowadź

utul jak niemowlę
w objęciach matki

niech nie płyną łzy

niedziela, 23 maja 2010

PRYZMATY MYŚLI III


zostań moja mała babette
na rozstajach dróg
tak łatwo się zgubić

zwłaszcza kiedy myśli
porozrzucał wiatr
a pryzmaty
wśród popiołów
preferują szarość

drogowskazy
rozpostarły ramiona
na powitanie
lub pożegnanie

jak ptaki
szybujące w przestworzach
one są wolne

czy są również
szczęśliwe

PRYZMATY MYŚLI II


widzisz moja mała babette
zwierciadła czasu
odbijają wspomnienia
ożywają cienie
ukryte pod szkłem

na skażonych rysą datach
nie odnajdziesz
kryształowych szlifów
ani myśli zesłanych
na banicję przez mózg

bezdrożami wędrują
potykając się o kamienie
w poszukiwaniu sensu
aż po kres

to tylko pryzmaty
kolorowe szkiełka
dawnych dni

PRYZMATY MYŚLI I




wiesz moja mała babette
życie jest piękne
pomimo wszystko

zwłaszcza wiosną
gdy kolorowe sukienki
bledną w kwiecistych ogrodach
a promienie słońca
załamują się tęczą
w drobinkach deszczowych łez

i ten zapach
subtelnie dobrany
na każdą porę dnia
bardziej zmysłowy
gdy przymkniesz oczy

myśli muszą wtedy zwolnić
chociaż na chwilę

sobota, 15 maja 2010

WIOSNA 2010

konwaliami przystroiłaś zieloną sukienkę
pachnącą źdźbłami traw
falującymi na wietrze

kokardką stokrotek przewiązałaś włosy
poprawiłaś sandały
z białych margaretek

na ramię zarzuciłaś
torebkę z niezapominajek
zapinaną na żółty mlecz

słoneczny blask igrał z cieniem
jakbyś pajdę chleba
podawała na dłoni

jak mam ci powiedzieć
że jaskółki nie powrócą
do pustych gniazd

- pamięci mojej Mamy poświęcam

piątek, 7 maja 2010

NA PRZEDMIEŚCIACH


na przedmieściach
dzień zaczyna się koło południa
zgrzytem klucza w zardzewiałym zamku

czarny kot wygina grzbiet na szczycie dachu
spluwamy przez lewe ramię trzy razy
zanim dosięgnie pech

na przedmieściach
kamienice otrzepują tynki z fasad
obnażają ceglane blizny ze śladami po kulach

w zakurzonych oknach usychają pelargonie
głucho stukają wiekowe okiennice
wiatr roznosi plotki po bramach

na przedmieściach
kochamy pośpiesznie pijemy za dużo
na zdrowie i za lepsze jutro

uciekamy w sen przed świtem
wielkim odlotem byle jakich wspomnień
nie zaczynających się od dzień dobry

niedziela, 2 maja 2010

Z MYŚLĄ O TOBIE



posadziłam w ogrodzie bratki
fioletowe z żółtym środkiem
rozpromienionym jak słoneczko

aksamitne płatki
zachwycały świeżością po zimie
drobne listki wspinały się zielenią ku niebu

powiedziałaś że to nagrobne kwiaty
nie zrozumiałam
cmentarze były wtedy daleko

dziś przemierzam cmentarną alejkę
z doniczką fioletowych bratków w ręce
niepewnie stawiam na ziemi pod krzyżem

sobota, 24 kwietnia 2010

KONCERT W ŚWIETLE LATARNI


Fryderyku...
ostatni dźwięk mazurka
złączył się z wieczorną ciszą

delikatne dłonie
na chwilę znieruchomiały
nad klawiaturą

Fryderyku...
powtórzyły szelestem
wierzbowe liście

wiatr jeszcze długo nucił
podsłuchaną melodię
zaglądając w wilgotne oczy

zanim rozbrzmiały oklaski

sobota, 10 kwietnia 2010

OSTATNI LOT



mgła nad Katyniem
pośmiertnym całunem zawisła nad ziemią
w koleinach drzazgi połamanych drzew

wiosenne źdźbła
zaledwie wzeszły z poszycia lasu
znacząc drogę pasem startowym ku wieczności

płoną znicze
w pamięci żałoby ślad
w kartach historii koło

czarna wstęga na biało - czerwonej

czwartek, 8 kwietnia 2010

TROCHĘ INNY FASON



wełniany szal
z dziurawymi śladami po molach
przez które widać Giewont

dlaczego ocalały splątane frędzle
bez których całość nadal
chroniłaby przed chłodem

teraz nie okrywa nagości
jednak z drugiej strony
szkoda ażurowych widoków

a gdyby tak odwrócić
nowe trendy też muszą mieć
jakieś źródło

sobota, 27 marca 2010

RACHUNEK SUMIENIA



nie rozumiałam
zmęczenia pochylonego nad stołem
wyszczerbień na brzegu kubka do herbaty
gwizd czajnika podrywał z krzesła zbyt szybko

nie słuchałam
łatwiej było wtedy zaprzeczać
układać ziarnka maku między okruchami chleba
czarne kulki zdobiły obrus wielokropkiem

nie potrafiłam
znaleźć chwili na uśmiech
nawet taki zwyczajny z uprzejmości
dzielić czasu na cząstki wspólne pomimo wszystko

niedziela, 21 marca 2010

SZEKSPIRIADA


na balkonie ona – Julka
ruda i piegowata
z motylem kokardy we włosach
i pryszczem na nosie
pięknieje uśmiechem
jak tysiące innych
zakochanych Julii

na dole on – Romek
współczesny Romeo
w niebieskim podkoszulku
włosami do ramion i skoliozą
starannie przeciera okulary
aby lepiej widzieć
swoje rude szczęście

kocham cię – krzyczy
głos nabiera pewności
wspinając się po parapetach
powraca subtelnym pocałunkiem
zdmuchniętym z dłoni
wiatr porusza firankami
w sąsiednich oknach

wtorek, 16 marca 2010

FRASZKI

Na wiecu

powiedział A głosem stanowczym jak przystało na polityka
powiedzieć B już nie zdążył ramiona skulił i uszy zatykał

Doświadczony

krytyk na krytykanctwie poślizgnął się krytycznie
nową modą w krytyce nazwał to błyskawicznie

Uczestnik bójki

najgorsze w tym wszystkim było to
że sam nie wiedział o co tak naprawdę szło

Zgodnie z fizjologią

nie mógł stać stale
na piedestale

Nie wszystko złoto

zakochał się w królewnie
teraz płacze rzewnie

Kolej losu

ślepe zaufanie do słowa pisanego
na manowce zwiodło już niejednego

niedziela, 14 marca 2010

OPTYMALIZACJA

w międzyczasie
wypełniona przestrzeń
od zegara aż po kalendarz

labirynt pokręconych ścieżek
zatopionych w żywopłocie słów
szukam klucza

ostrze ołówka
wolno kreśli grafitową linię
dłuższą niż linia życia na dłoni

szara mysz
zwykle szybciej odnajduje
kawałek sera

nieświadoma
zastawionej pułapki
i tego co jutro

poniedziałek, 15 lutego 2010

PAŹDZIERNIKOWE MEMENTO - opowiadanie

Weszła do pokoju tak niespostrzeżenie. Usiadła na parapecie, wyżej podnosząc głowę.
- Ty –wskazała palcem na mnie.
- Mam na imię Lucyna – odpowiedziałam bez związku.
- Wiem, wiem. Takie imię dała ci matka zaraz po twoim urodzeniu. Dawno temu. Już nawet dobrze nie pamiętam tego dnia. We wrześniu, czy listopadzie sześćdziesiątego drugiego.
- W październiku. Szóstego października – sprostowałam.
- To bez znaczenia – machnęła ręką. – Data jak każda inna. Bo czym różni się październik od pozostałych miesięcy? To tylko miesiąc. No, może ilością dni, która tak różnie wypada: raz trzydzieści, innym razem trzydzieści jeden. Luty... Hm... O, tak. Ten jakiś dziwny. Chyba krótszy i co cztery lata inaczej. Teraz jest chyba luty? – spojrzała na wiszący nad kominkiem kalendarz.
- W październiku na drzewach są kolorowe liście – powiedziałam, nie oglądając się za siebie.
Otworzyła szerzej oczy, jakby pierwszy raz o tym usłyszała. Przez chwilę kołysała się na boki w zupełnej ciszy, po czym spytała krótko:
- Mówisz, że jakie?
- Kolorowe – powtórzyłam cicho. – Kolorowe liście. I odlatują ptaki. W październiku.
Oparła kościste stopy na brzegu fotela. Owinęła kolana czarną, wełnianą chustą i siedziała tak, bez ruchu na brzegu parapetu, jak wielka wrona, wpatrując się w ogień. W końcu poprawiła dłonią czarne kosmyki włosów, które od dłuższego czasu opadały jej na oczy. Językiem zwilżyła wysuszone usta.
- Opowiedz mi – rozkazała.
- O czym?
- O kolorowych liściach. O kolorowych...
- W październiku?
- O kolorowych liściach w październiku – przytaknęła, rozsiadając się wygodniej.
- Jesień tak naprawdę przychodzi właśnie wtedy – zaczęłam. - Z całą paletą farb, jakby chciała pomalować każdy liść i każde źdźbło trawy. Na żółto, czerwono, brązowo, we wszystkich odcieniach tych kolorów, od jasnych, pastelowych, po ciemne, dojrzałe, nasycone głębią, jak wytrawne trunki i wreszcie na rudo. W tym kolorze jesień zwykle ma włosy, a w tych włosach siwieją pajęczyny. Wyczesuje je wieczorem zielonym grzebieniem z kolczastych łupinek kasztanów.
W październiku spadają kasztany. Wiatr strąca je każdym podmuchem, a one pękają, bębniąc o ziemię, asfaltowe ulice, dachy samochodów. Gubią zielone, kolczaste łupinki i toczą się, toczą. Za nimi biegną dzieci i nawet starsi schylają się, aby podnieść, nie dbając o ból w krzyżu.
- Po co komu kasztany? – spytała.
- Kiedy ma się przy sobie patyczki, można zrobić z nich kasztanowe ludziki i zwierzaczki. Czasem kładzie się je przy komputerach, bo chłoną promieniowanie, czy coś takiego. Ja noszę w kieszeni. Na szczęście.
- Pokaż.
Wyjęłam z kieszeni trochę już pomarszczony, zeszłoroczny kasztan
i podałam jej na dłoni..
- Kasztan. Mały, brązowy kasztan. Na szczęście.
Umilkłam na chwilę, uśmiechając się do obrazu, który przywołałam z pamięci.
Poruszyła się niecierpliwie, jak dziecko oczekujące na dalszy ciąg bajki.
- O kolorach opowiadaj. O kolorach. – ponaglała.
- Kolory zmieniają się – mówiłam dalej - jaśnieją w promieniach słońca, płoną w jego zachodzie, a potem szarzeją. Nocą wszystko jest czarne, zwłaszcza kiedy chmury zasłonią księżyc i gwiazdy. W następne dni jest coraz mniej zieleni a więcej brązu, aż do pierwszych mrozów i białych, oszronionych obwódek na liściach. Potem spadają.
- Jak to ?! – oburzyła się.
- Wirują w porywach wiatru, jak kolorowy deszcz. Układają się w prześliczne kobierce, szeleszczące pod butami. Można zbierać bukiety z opadłych liści. Do wazonu. Albo układać w książkach, jak zakładki. Zasuszone zatrzymać do następnego roku. Odlatują też ptaki.... W październiku.
- Dlaczego? – spytała z nieukrywanym zaciekawieniem.
- Tu robi się dla nich za zimno. Lecą na południe tam, gdzie cieplej. Całe klucze dzikich gęsi wesoło pokrzykują, nawołują się, znakami wolności przeszywają niebo.
- Co potem? Kiedy opadną liście i odlecą dzikie gęsi?
- Potem już tylko szaro, pusto, deszczowo i pamięć o zmarłych. A potem zima – posmutniałam. – Ale to już później, jak październik się skończy. Miało być o październiku. Urodziłam się w październiku.
Ponownie się zamyśliła. Trochę dłużej niż poprzednio. Oglądała czarną suknię i chustę wełnianą w tym samym kolorze. Poprawiała czarne włosy, próbując sprawdzić ich kolor w wiszącym na ścianie lustrze. W końcu spojrzała na swój porzucony w kącie, podobny innym rzeczom worek, z którego wystawała kosa.
- Wiesz, chyba muszę to zobaczyć. Pokażesz mi wszystko w październiku. A teraz ufarbuj mi włosy na rudo!

niedziela, 14 lutego 2010

ROZTOPY


pośniegowe błoto
niewiele ma wspólnego z białym puchem
spadłym zaledwie wczoraj

grzęźniemy
ślizgamy się na boki
złorzecząc

trudno wrócić do utraconej równowagi
w płaszczyznach niekoniecznie zbliżonych
do równi pochyłej

na butach pozostają ślady
wędrówek i potknięć
białe jak śnieg słone jak łzy

poniedziałek, 8 lutego 2010

PLĄSY - DĄSY


drgają serpentyny confetti balony
ruda panna w mini i pan podchmielony
błazen siedzi w kącie krzywe berło trzyma
przy stole śpi śnieżka chłopak czy dziewczyna

w nikłym świetle świecy łatwo się pomylić
sędzia guz rozciera zapomniał się schylić
głową huknął w belkę zatoczył się bokiem
zaśmiała się barbie z rozmazanym okiem

nikt nie tańczy nie je potrawy za słone
pośród przebierańców trudno znaleźć żonę
a i mężów jakoś dziwnie nie do pary
dobrze że rok nowy że przeminął stary

żal tylko szampana rozlał się na progu
kończy się karnawał no i chwała Bogu

piątek, 5 lutego 2010

MIAŁO BYĆ O WIOŚNIE


wiosna owszem przyjdzie
kiedy śnieg się roztopi
i kra wodą spłynie

przybiegnie szczebiotem ptaków
łaknących promieni słońca
cieplejszych i jaśniejszych

na tyle wyraźnych
aby założyć gniazdo
przytulić się na chwilę

to jeszcze nie koniec
mruczy stary dąb
dźwigając zmrożone poduchy

za lasem krzyż
utonął w zaspach
jak obraz w lukach pamięci

sobota, 30 stycznia 2010

DRUGIEGO DANIA NIE BĘDZIE


chciałam się tylko ogrzać
nie sparzyć
tak mało ciepła wkoło i we mnie

pośród popiołów
dogasał żar
niepotrzebny nikomu

rozdmuchałeś roziskrzyłeś
ogniem słów
wypalone piętno

wiatr zatrzasnął drzwi
za plecami łzy
utonęły dyskretnie w rosole

środa, 27 stycznia 2010

ETIUDA


byłem młody jestem
może jeszcze kiedyś będę
wbrew metryce i datom na przekór

myśl wciąż skłonna do buntu
stroi się niczym ladacznica
w skrzydlate pióra
przesiąknięte lawendą i dziegciem
pląsami podlotka flirtuje
z wariacją własnego odbicia
w złotej czarze saksofonu

drgają światła i cienie
nabieram powietrza głęboko w płuca
jakbym znów chwytał wiatr w żagle
czule przygarniam wygładzam
dotykam drżącymi ustami
raz jeszcze gram tamtą melodię
tylko dla ciebie

sobota, 16 stycznia 2010

POST SCRIPTUM

rozsypiemy się jak stare próchna
niezauważalnie
opadniemy zeschłym liściem
bezszelestnie
odejdziemy zachodem słońca
nieodwracalnie
knotem świecy wygaśniemy
bezpiecznie

jeszcze tylko kawę wypijemy
bez pośpiechu
zapalimy papierosa
albo dwa
parę słów przemilczymy
w uśmiechu
pokiwamy ręką
no to pa

zabierzemy ze sobą
parę wierszy
i w kieszenie wepchniemy
płatki róż
nie będziemy się więcej kłócić
kto pierwszy
ramionami wzruszymy
no i już

a za sobą zatęsknimy
pewnie nie raz
może kiedyś
jeszcze nie teraz