sobota, 6 listopada 2010

POŚPIESZNYM DO KRAKOWA


Spakowałam do torby koszulę i buty,
babciny kłębek wełny, metalowe druty.
Babcia dziergała na nich fantastyczne swetry,
rękawiczki na zimę i pasiaste getry.
Chodziłyśmy do szkoły z podniesioną głową,
otuloną w czapeczkę z pomponem, zimową.

Pamiętam rudą sąsiadkę z trzeciego piętra.
Wyglądała przez okno i paliła skręta
(papierosy były wtedy tylko na kartki),
we włosy wplatała takie śmieszne kokardki.

Pociąg do Krakowa odjechał punktualnie.
W przedziale parę osób, całkiem normalnie.
W narożniku chłopak przytulony do szyby,
podobny do Karola, który wpadł w pokrzywy.

Biedak bose miał stopy, więc go piekło srodze.
Krzyczał w niebogłosy, skakał na jednej nodze,
machał rękami tak, jakby osy odganiał.
Zlitowała się nad nim koleżanka Hania.
Z pokrzyw wyprowadziła, trzymając za szyję,
szeptała mu do ucha, że przecież przeżyje.
Z tego szeptania wyszła potem niezła draka:
okrzyknęli wszyscy, że Hania ma chłopaka.
Spisaliśmy ten fakt w obozowym dzienniku,
a Hania i Karol wzięli ślub w październiku.
Teraz do nich jadę pociągiem do Krakowa.
Z tyłu została jakaś stacja kolejowa.

Do przedziału wszedł starszy jegomość z walizką.
Z ręki wypadł kapelusz , więc schylił się nisko.
Kiedy pociąg przyspieszył, stracił równowagę,
próbował mimo wszystko zachować powagę.
Oparł się o kolana zupełnie przypadkiem
i to go uchroniło przed nagłym upadkiem.
Poczerwieniał na twarzy, przepraszał serdecznie,
usiadł obok i zamknął oczy ostatecznie,
żeby nie widzieć tego, co wokół się dzieje.
Kątem oka dostrzegłam, że chłopak się śmieje.
Panna z naprzeciwka również stroiła miny,
ruszając stopami, na których baleriny
wyjątkowego różu raziły odcieniem,
zwłaszcza z zielenią sukni kiepskim zestawieniem.

Przypomniało mi to nieco inne zdarzenie,
gdy w studenckich czasach każdy figiel był w cenie.
Na urodzinowym stole stał ogromny tort.
Przesłodka ohyda w kolorach wściekłych jak czort.
Na środku lukrowane usta i litery:
„życzę byś się nie starzał do jasnej cholery”.

Do przedziału wszedł konduktor, sprawdzał bilety.
Jakoś nie mogłam swojego znaleźć, niestety.
Zapłaciłam karę i już smętna, jak sowa,
po paru godzinach dotarłam do Krakowa

1 komentarz:

  1. Hm nie wiem czemu ten wiersz nie posiada żadnego komentarza, być może tylko i wyłącznie z tego względu, że jest dość długi, a niestety nie każdy lubi czytać. Mi osobiście, dzięki niemu pojawił się uśmiech na twarzy:) dziękuję :) i pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń