niedziela, 28 listopada 2010

BEZKRESY



słońce gaśnie gdzieś za plecami
ciepłym promieniem
poklepuje po ramieniu

coś się kończy
coś zaczyna
zwykła rzecz

wskazówka cienia
wyznacza inny kurs
wydłuża się w stronę widnokręgu

przede mną pola lawendy
wezbrane wzburzoną falą fioletu
na wiotkich łodyżkach przypływy i odpływy

w niezdecydowaniu
musi być jakiś sens
stoję na brzegu

to nieprawda
że sztormowym wichrom bliżej
do love end owych pól

wtorek, 16 listopada 2010

DEPRESSO CAFE



sentymentalnie...

niedzisiejszo niepopularnie
na przekór trendom
inaczej tak pod wiatr
z uczuć potęgą

sentymentalnie...

tak staroświecko że nawet dziecko
powie ci
już nie liczą się łzy
śmieszne i tanie

serce jak kamień....

tylko to mówią usta
a wewnątrz pustka
idealnie tak realnie
aż po krzyk

sentymentalnie...

sobota, 6 listopada 2010

POŚPIESZNYM DO KRAKOWA


Spakowałam do torby koszulę i buty,
babciny kłębek wełny, metalowe druty.
Babcia dziergała na nich fantastyczne swetry,
rękawiczki na zimę i pasiaste getry.
Chodziłyśmy do szkoły z podniesioną głową,
otuloną w czapeczkę z pomponem, zimową.

Pamiętam rudą sąsiadkę z trzeciego piętra.
Wyglądała przez okno i paliła skręta
(papierosy były wtedy tylko na kartki),
we włosy wplatała takie śmieszne kokardki.

Pociąg do Krakowa odjechał punktualnie.
W przedziale parę osób, całkiem normalnie.
W narożniku chłopak przytulony do szyby,
podobny do Karola, który wpadł w pokrzywy.

Biedak bose miał stopy, więc go piekło srodze.
Krzyczał w niebogłosy, skakał na jednej nodze,
machał rękami tak, jakby osy odganiał.
Zlitowała się nad nim koleżanka Hania.
Z pokrzyw wyprowadziła, trzymając za szyję,
szeptała mu do ucha, że przecież przeżyje.
Z tego szeptania wyszła potem niezła draka:
okrzyknęli wszyscy, że Hania ma chłopaka.
Spisaliśmy ten fakt w obozowym dzienniku,
a Hania i Karol wzięli ślub w październiku.
Teraz do nich jadę pociągiem do Krakowa.
Z tyłu została jakaś stacja kolejowa.

Do przedziału wszedł starszy jegomość z walizką.
Z ręki wypadł kapelusz , więc schylił się nisko.
Kiedy pociąg przyspieszył, stracił równowagę,
próbował mimo wszystko zachować powagę.
Oparł się o kolana zupełnie przypadkiem
i to go uchroniło przed nagłym upadkiem.
Poczerwieniał na twarzy, przepraszał serdecznie,
usiadł obok i zamknął oczy ostatecznie,
żeby nie widzieć tego, co wokół się dzieje.
Kątem oka dostrzegłam, że chłopak się śmieje.
Panna z naprzeciwka również stroiła miny,
ruszając stopami, na których baleriny
wyjątkowego różu raziły odcieniem,
zwłaszcza z zielenią sukni kiepskim zestawieniem.

Przypomniało mi to nieco inne zdarzenie,
gdy w studenckich czasach każdy figiel był w cenie.
Na urodzinowym stole stał ogromny tort.
Przesłodka ohyda w kolorach wściekłych jak czort.
Na środku lukrowane usta i litery:
„życzę byś się nie starzał do jasnej cholery”.

Do przedziału wszedł konduktor, sprawdzał bilety.
Jakoś nie mogłam swojego znaleźć, niestety.
Zapłaciłam karę i już smętna, jak sowa,
po paru godzinach dotarłam do Krakowa