pierwsze wstało słońce na ptaków kwilenie
rozczesało złote świetliste promienie
w porannej wędrówce po bezchmurnym niebie
rozdawało ciepłe całusy od siebie

dąb westchnął dręczony lipcowym upałem
mruczał o przegrzaniu że grozi zawałem
liście jak parasol szeroko rozkładał
by chronić każdego kto w cieniu przystawał
klony podglądały zza krzaków i trzciny
jak w stawie pływały prześliczne dziewczyny
topola dyskretnie zza kęp tataraku
zalotnie kiwała do smukłych chłopaków
jarzębina zgodnie z sosnami i brzozą
szumiały cichutko poezją i prozą
wiatr przysiadł na wierzbie o miłości prawił
a tak się zapomniał że czapkę zostawił
potem gonił szukał za daleko było
wrócić już nie umiał ciemno się zrobiło
drzewa wnet posnęły upałem zmęczone
w porzuconej czapce słowik gościł żonę